Uwaga!


Wszystkie teksty zawarte na blogu Aleksandrowe myśli, chronione są prawem autorskim [na mocy: Dz.U.1994 nr24 poz.83, Ustawa z dnia 4 lutego 1994r o prawie autorskim i prawach pokrewnych]. Kopiowanie treści, choćby fragmentów oraz wykorzystywanie ich w innych serwisach internetowych, na blogach itp itd wymaga pisemnej zgody autorki bloga.

Translate

Łączna liczba wyświetleń

Bez mojej zgody, Jodi Picoult



Rola rodzica to piękne, radosne, trudne, a czasem bolesne doświadczenie wymagające wiele wyrzeczeń.

Każde z tych emocji bardzo wnikliwie przeżyła zwykła, niewyróżniająca się amerykańska rodzina Fitzgerald. Dotknięci śmiertelną chorobą starszej z córek, muszą nie tylko sprostać przeciwnościom wymuszanym przez nowotwór, ale okiełznać charaktery swych dzieci i wychować ich na przyzwoitych ludzi.
Dlatego ogromnym zaskoczeniem jest dla nich pozew Anny, młodszej z córek, w którym domaga się samostanowienia o sobie, uszanowania swoich decyzji, swojej przyszłości. Co skłoniło dziewczynę do tak drastycznego kroku?

Nowotwór, ostra białaczka promielocytowa, na którą cierpi Kate, wyznacza rytm życia rodziny Fitzgerald. Wszyscy muszą się podporządkować terminom badań, lekarskich kontroli, czasu remisji i ciężkich nawrotów choroby. Rodzice w walce o zdrowie jednego z dzieci zapominają, zaniedbują dwoje pozostałych. Każde z nich na własny sposób radzi sobie z odrzuceniem, rozczarowaniem i brakiem bliskości mamy i taty. Wpędzają się przy tym w mniejsze i większe problemy, które zamiast jednoczyć rodzinę jeszcze bardziej ich od siebie oddalają.

Jodi Picoult jest mistrzynią gatunku i sięgając po jej książki wiem, że czeka mnie genialna literacka uczta. Tak było i tym razem. Autorka pozwoliła mi wejść w skórę każdego z bohaterów powieści, poznać historię z kilku perspektyw i spojrzeć na świat oczami wystraszonego, nieumiejącego pogodzić się z chorobą córki Briana czy zdeterminowanej i niepoddającej się matki. Obserwujemy poczynania Jessego, Anny, Kate i wierzymy w to, co nam przekazują.  I tu tkwi haczyk. Bohaterowie nie mówią całej prawdy. Żeby ją poznać, trzeba czytać między wierszami, trzeba wnikliwie obserwować rodzinne powiązania i zależności, a i tak istnieje szansa, że źle oszacujemy intencje, mylnie okażemy współczucie, błędnie wzniesiemy oskarżycielski palec. Rodzicielstwo, macierzyństwo nie ma tylko jednej strony, niewzruszonej , niezmienianej, ścisłej, hermetycznej. Uczucia i emocje zmieniają się wraz z wiekiem dzieci, okolicznościami, wyzwaniami. Dla dobra swoich dzieci rodzic jest gotowy na heroiczny wysiłek, jest w stanie znieść niemal wszystko i doświadczyć wszystkiego bez poczucia winy, bez zbędnego patosu i oczekiwania na laury, na poklask, na uznanie.

Sara Fitzgerald najbardziej na świecie pragnie zdrowia dla swojej córki i nie zawaha się wykorzystać każdej szansy, którą przyniesie jej los. Czy czytelnik ma prawo osądzać jej zachowanie? I czy poznając całą historię Kate i Anny będzie potrafił przyznać się do pochopnych, błędnych osądów?

Jodi Picoult z wyczuciem dawkuje nam emocje i wprawia serce w nieregularny rytm bicia. Zastosowany trik z naprzemienną narracją nawarstwia ciekawość, niecierpliwość i zmusza do sięgania po książkę w każdej wolnej chwili. Kontrowersyjny temat choroby, walki z nią, walki o samodzielność i decydowanie o życiu i śmierci oraz obraz powolnego rozpadu rodziny zmusza do refleksji, zajęcia stanowiska w sprawie.

"Bez mojej zgody" to zdecydowanie jedna z najlepszych książek autorki. Czytałam ją dawno temu ale nie mogłam sobie odmówić przyjemności z ponownej lektury. Tym razem w wersji audio. Swojego głosu użyczyła Magdalena Karel, która moim zdaniem nie wykonała najlepiej swojego zadania. Nie podobała mi się jej ekspresja. Wydawała się sztuczna, napuszona,  nietrafiona. Na szczęście genialna fabuła pozwoliła się zatracić i zapomnieć  o jej interpretacji.








"Bez mojej zgody"  Jodi Picoult, Prószyński Media, Biblioteka Akustyczna, czyta Magdalena Karel




Recenzja napisana dla sereisu DlaLejdis :)











Czytaj dalej...

Czas na zabawę: Zwierzaki na tratwie



Wydawnictwo Egmont rusza z nową serią gier, Zagraj ze mną. Z zasady ma to być zabawa prosta i przyjemna, przeznaczona dla całej rodziny. Jedną z pierwszych propozycji są Zwierzaki na tratwie. Założenia gry są zacne, ale nijak mają się z rzeczywistością.  Ale o tym później...

Pudełko kryje w sobie:

-  6 tekturowych tratw
- 30 drewnianych zwierzątek
- 30 kart ze zwierzętami
- 18 żetonów z punktami
- 4 znaczniki głosowania TAK
- 4 znaczniki głosowania NIE
- klepsydra



Żeby rozpocząć zabawę należy położyć na stole jedną z tratw. Wokół  niej ułożyć 10 kart zwierząt, a na nich ustawić jej drewnianych odpowiedników. Każdy z graczy musi teraz oszacować czy wskazane zwierzęta zmieszczą się na tratwie. Głosuje znacznikiem TAK lub NIE. Jeżeli odpowiedział twierdząco musi w ciągu 1 minuty udowodnić swoją tezę. Jeśli mu się uda otrzymuje punkt. Jeśli nie, punkty otrzymuje/ą przeciwnicy. W rozgrywce biorą udział wszystkie tratwy. Zwycięzcą zostaje gracz, który zdobył najwięcej punktów.

Wszystko się zgadza, gra zapowiada się ciekawie, a do tego wspomaga wyobraźnię przestrzenną, utrwala liczenie i uczy radzenia sobie z presją czasu. Po części się z tym zgadzam. Pięciolatkowie rozwiną nowe umiejętności, ale tylko w pierwszych rundach. Z każdą kolejną rozgrywką Zwierzaki na tratwie stają się coraz bardziej przewidywalne, a na koniec przyjdzie smutne rozczarowanie, bo okazuje się, że za każdym razem, obojętnie jaka będzie konfiguracja kart, zwierzęta zmieszczą się na tratwie. Odrobina napięcia, doza niepewności znika, wyparowuje. Gdyby zmienić rozmiar tratw, bardziej je zróżnicować mogłaby być to bardzo udana zabawka.

Kolejnym istotnym dla mnie minusem jest nie do końca zrozumiałs instrukcja. Dlaczego przy głosowaniu wszystkich uczestników na NIE pozwala na trzykrotną wymianę kart, a głosowanie na TAK dołożenie tylko jednej karty? I nie jestem do końca przekonana czy błąd tkwi w zasadach czy moim ich zrozumieniu...

Jak zawsze mogę pochwalić wykonanie. Drewniane zwierzątka są rozpoznawalne, użyte kolory przyjazne, estetyczne, bezpieczne, a piasek w klepsydrze przesypuje się sprawnie i nie utrudnia gry o dodatkowe emocje. Do gry zostały dołączone woreczki strunowe, które pozwolą utrzymać jej elementy w ładzie i harmonii.

Zwierzaki na tratwie jest grą, która sprawi frajdę przez kilka dni, ewentualnie nadaje się dla  maluchów, które zrozumieją jej zasady, ale nie zauważą, że tratwy mają taki rozmiar, który pozwala schronić się wszystkim wylosowanym zwierzętom.




Czytaj dalej...

Złamane pióro, Małgorzata Maria Borochowska



Lubię książki, które umykają sztywnym ramom gatunku, i które niosą  inne wartości w zależności od doświadczenia życiowego czytelnika, jego emocjonalności, wieku czy płci...

"Złamane pióro" jest właśnie taką książką... Nieoczekiwaną, zaskakującą, porywającą... Nie jest powieścią komercyjną. Nie każdy czytelnik odnajdzie się w jej metaforycznym, baśniowym, niedosłownym przekazie. Jeżeli jednak otworzycie dla niej serce, istnieje szansa, że zawładnie nim i porwie w wyjątkowy świat słów, subtelny obraz szaleństwa, pasji, miłości.

Emily ucieka przed przeszłością na prowincję. Tam oddaje się terapeutycznemu pisarstwu i poznaje fascynującego mężczyznę, który zmienia jej spojrzenie na świat, na życie, na uczucia. Nieświadomie pomaga wrócić jej do równowagi psychicznej i emocjonalnej. Otwiera jej także drzwi do przyszłości, innej niż była jej pisana...

Główna bohaterka skrywa pewną tajemnicę. To ona zmusza ją do zaszycia się w wiejskim domku letniskowym dziadków. Ma zamiar w samotności napisać powieść. Jak to w życiu bywa, niepokorny los krzyżuje jej plany. Przystojny, charyzmatyczny i popularny sąsiad panoszy się w jej prywatnej strefie rozbudzając w niej gorące uczucia. Kobieta nie chce się przyznać jakie wrażenie zrobił na niej Jacob Stuart. Nie dopuszcza do siebie również myśli, że wspólne, często gwałtowne dyskusje rozbudziły w niej nowe pasje i otworzyły na świat. 

Małgorzata Maria Borochowska maluje genialne językowe obrazy. Jej myśli przelane na papier to nie żadna przypadkowa zbieranina słów, a głęboko przemyślana historia o samotności wśród tłumu ludzi, o wielkiej pasji, destrukcyjnej sile krytyki, porównań i chwilowym szaleństwie wywołanym niespełnionymi oczekiwaniami i zrzuceniem na barki miażdżącego ciężaru. Tajemnica Emily długo drażni ciekawość, a autorka dawkuje emocje przeplatając codzienność, wytworami wyobraźni  swojej bohaterki.  To właśnie ta powieść w powieści okazuje się sednem opowieści. Fantazja zdradza skrywane emocje i pozwala poznać prawdziwą twarz Emily.

Ogromnie się cieszę, że dane mi było poznać "Złamane pióro". Z uwagą będę przyglądać się karierze Małgorzaty Marii Borochowskiej i z niecierpliwością będę wypatrywać jej kolejnej powieści.






"Złamane pióro" Małgorzata Maria Borochowska, Poligraf






Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości autorki- Małgorzaty Marii Borochowskiej.






Czytaj dalej...

Administrator strony Aleksandrowe myśli korzysta z systemu komentarzy Disqus. Adresy IP i adresy e-mailowe są przechowywane przez administratora Disqus'a. Zakładając stronę na platformie Disqus wyrażasz zgodę na przetwarzanie danych osobowych.
Aleksandrowe myśli © 2015. Wszelkie prawa zastrzeżone. Szablon stworzony z przez Blokotka