Młodziutki Will Lacey z dnia na dzień staje się hrabią, właścicielem podupadającego majątku, pustej kiesy i głową rodziny. W jednej chwili staje się odpowiedzialny za mieszkańców hrabstwa jak i swoje młodsze rodzeństwo, które trzeba wykształcić i zapewnić stabilną przyszłość. Jedynym sposobem aby uratować rodzinne włości jest korzystny mariaż. W tym celu hrabia Lacey wyrusza na dwór królewski by wśród dworskich dwórek wybrać małżonkę z pokaźnym posagiem. Kandydatki są dwie, różne niczym woda i ogień. Czy młody szlachcic wybierze miłość czy pieniądze?
"Alchemia miłości" to przede wszystkim romans historyczny więc na wątku miłosnym osnuta jest cała opowieść. Głównym założeniem powieści jest odwieczny konflikt przed jakim staje człowiek: serce czy rozum. Will Lacey musi bić się z myślami czy poświęcić własne szczęście na ołtarzu wygody materialnej dla swojej rodziny. Od niego zależą losy matki, dwóch braci i dwóch sióstr. Czasy, w których przyszło mu żyć są okrutne dla emocjonalnej strefy człowieka. Nie liczą się uczucia ale zdobywanie koneksji, wpływów i spokoju na przyszłość. Wszelkie przejawy wrażliwości, uczuciowości są wyszydzane przez śmietankę towarzyską, ale jednocześnie jest ich największym pragnieniem.
Eve Edwards z przejmującą szczerością odkrywa przed czytelnikiem przejawy hipokryzji i dwuznaczności panujące na królewskim dworze i wśród tak zwanej elity. Łatwo jest stać się bohaterem ale równie szybko można stracić twarz i uwagę, stać się pośmiewiskiem. Nawet pilnując każdego swojego kroku, można narazić się na potknięcia wążace na wizerunku. Reputację ma się tylko jedną, raz zszargana niesie za sobą smugę piętna.
Jednym z wątków, który zwrócił uwagę i ogromnie mnie zainteresował to dyskryminacja względem katolików. Religijna historia Anglii jest zawiła ale pewne jest to, że w czasach Tudorów nie łatwo było praktykować własną wiarę. Jeden nierozważny ruch, krok mógł skutkować oskarżeniem o spisek wobec królowej, co w konsekwencji prowadziło do rychłej śmierci. Bohaterowie Eve Edwards doświadczyli takiej sytuacji.
"Alchemia miłości" zaskoczyła mnie. Myślałam, że będzie to lekka i nieforsowna opowieść dla młodzieży osadzona w bardzo atrakcyjnym obecnie przedziale historycznym. Myliłam się. Odnalazłam w niej, oprócz rozrywki i przyjemności, tematy ważkie, warte pochylenia się nad nimi, chwili zadumy i refleksji.
Eve Edwards "Alchemia miłości. Kroniki rodu Lacey", tł. Małgorzata Fabianowska, Egmont, Warszawa 2013
Podsumowanie
Plusy:
- w jednej chwili przenosi do Anglii, w czasy Tudorów
- opisuje życie na dworze królewskim, uczty, turnieje i zakulisowe intrygi
- ukazuje pełną dyskryminację katolików, metody ich karania
- konwenanse, twarde i sztywne reguły życia wśród szlachty oraz wszystkie jej dwuznaczności i hipokryzja
- możliwości działań, zachowań i rola kobiety w XVI wieku
Minusy:
- kilka zwrotów zbyt nowoczesnych jak na czasy rozgrywające w tej książce
Jednym zdaniem:
Romans historyczny w wydaniu, które najbardziej do mnie przemawia.
Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości Pana Maćka :))) Dziękuję za okazane zaufanie :)
Świetna książka:). Teraz czekam na kolejne tomy w tej serii.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam:)
Nie czytam zbyt wielu romansów, ale jeśli już miałabym się na jakiś skusić to chyba byłby to właśnie historyczny romans :)
OdpowiedzUsuńKurcze, nie jestem fankom gatunku, a jednak po Twojej recenzji mam ochotę zagłębić się w tę historię
OdpowiedzUsuńZapowiada się całkiem ciekawie :)
OdpowiedzUsuńBardzo ładne zdjęcie okładki :)
Dzięki :) Staram się :)
UsuńBardzo chcę przeczytać :)
OdpowiedzUsuńMam ją na półce i mam nadzieję, że zacznę ją czytać jeszcze w tym tygodniu.
OdpowiedzUsuńKsiążka ciągle przede mną, ale pięknie się prezentuje... niebawem się za nią wezmę i porównam wrażenia :)
OdpowiedzUsuńZachęciłaś mnie, poszukam jej może kiedyś pojawi się w bibliotece
OdpowiedzUsuńWłaśnie czytam i jestem w połowie :) fajna lektura, ale jak na razie bez większego szału, zobaczymy jak się akcja rozwinie :)
OdpowiedzUsuńJestem coraz bardziej ciekawa tej książki :)
OdpowiedzUsuń