Wiara w cuda to kwestia religii, nieograniczonych możliwości mózgu i ciała czy niewiarygodnego pragnienia, które tak jak w znanym powiedzeniu "może góry przenosić"?
Same akty cudownych uzdrowień, ich znaczenie nie jest za dobrze wyjaśnione. Nie ukazują w pełni swojej roli i wpływu na przyszłość ocalonych, ani ceny jaką musieli zapłacić.
Bardzo trafne okazało się za to podkreślenie ludzkiej natury w obliczu osobistych tragedii: utrata zdrowia, zagrożenie życia, pragnienie macierzyństwa, bankructwo itp. Człowiek chwyta każdej możliwości nawet jeżeli ostatnią deską ratunku jest ośmioletnia dziewczynka. Nie krępują się zakłócać jej spokoju i stać w ogonku po obietnicę szczęścia.
"Cudowna dziewczynka" i Andrew Roe nie dali mi satysfakcji, poczucia dobrze spożytkowanego czasu na tę lekturę. Nie zrozumiałam sensu powieści, a niektóre zachowania były dla mnie żenujące i nie do zaakceptowania. Nie otrzymałam również odpowiedzi na najbardziej nurtujące mnie pytania.
"Cudowna dziewczynka" to próba odpowiedzi na to pytanie i specyficzna opowieść o wierze, nadziei i chwytania się ostatniej szansy bez zważania na otoczenie.
Karen i John Vincent to małżeństwo z problemami. Nie dogadują się w żadnej kwestii, a wzajemne pretensje osłabiają nadwątlone uczucia. Te relacje jeszcze bardziej pogarsza wypadek samochodowy, w którym mocno ucierpiała ich ośmioletnia córeczka. Dziewczynka zapada w stan "mutyzmu akinetycznego". Jest to rodzaj zawieszenia pomiędzy życiem i śmiercią. Chory nie może się poruszać, jest nieobecny duchem, a czynności życiowe podtrzymują maszyny. Pewnego dnia w pokoju Anabelle matka i opiekunka wyczuwają intensywny zapach róż i dostrzegają łzy na figurce Matki Bożej. Są pewne, że dziewczynka otrzymała dar uleczania. Plotka szybko się rozprzestrzenia i pod domem Vincentów ustawia się długa kolejka wiernych, schorowanych, zdeterminowanych pielgrzymów.
"Cudowna dziewczynka" okazała się zupełnie czymś innym niż oczekiwałam. Rodzina w rozsypce, rzucająca oskarżeniami i ferująca wyroki. Małżeństwo w separacji. Córka w śpiączce. Poznajemy wydarzenia z trzech perspektyw: samotnej kobiety opiekującej się schorowanym dzieckiem; mężczyzny przygniecionego ciężarem winy i dziewczynki będącej gdzieś pomiędzy światami. Miałam wrażenie, że każda z tych osób opowiada inną historię, która nijak współgra z poprzednimi, jak pomieszane puzzle, z których trudno sklecić jeden spójny obrazek.
Rozpad uczuć, wzajemne przerzucanie się oskarżeniami i całodobowa opieka nad dzieckiem, z którym nie ma kontaktu powinny generować emocje, które przenikałyby czytelnika, wstrząsały nim, pobudzały do zadumy. Mnie nic takiego nie spotkało. Często czułam się zagubiona w odczuciach i zachowaniach bohaterów. Karen pozwala na tłumne wizyty w swoim domu od rana do wieczora i wielogodzinne modły do swojej ośmioletniej córeczki. Tysiące obcych ludzi i tysiące dramatycznych problemów zrzucane na barki małego dziecka. Dobrze, wiem, jest w śpiączce, ale kto może zagwarantować, że nic nie słyszy i nic do niej nie dociera. Zachowanie ludzkiego organizmu jest niewytłumaczalne i do końca niezbadane. W takich warunkach trudno także zachować higieniczne warunki i spokój przy przeprowadzaniu koniecznych zabiegów. Poza tym miałam wrażenie, że matka jest jakby nieobecna. Być może to nie do końca wyleczona depresja. Jednak nie jest to zbyt wyraźnie wskazane w tekście, a czytelnik może błędnie ocenić tę postać. Sama mam mieszane uczucia. Także zachowanie ojca nie jest dla mnie logiczne, a narracja z jego perspektywy niewiele wnosi do całej historii. A opowieść Anabelle jest dla mnie niezrozumiała. Nie wiem, być może ma ukryty sens, którego nie zrozumiałam.
Karen i John Vincent to małżeństwo z problemami. Nie dogadują się w żadnej kwestii, a wzajemne pretensje osłabiają nadwątlone uczucia. Te relacje jeszcze bardziej pogarsza wypadek samochodowy, w którym mocno ucierpiała ich ośmioletnia córeczka. Dziewczynka zapada w stan "mutyzmu akinetycznego". Jest to rodzaj zawieszenia pomiędzy życiem i śmiercią. Chory nie może się poruszać, jest nieobecny duchem, a czynności życiowe podtrzymują maszyny. Pewnego dnia w pokoju Anabelle matka i opiekunka wyczuwają intensywny zapach róż i dostrzegają łzy na figurce Matki Bożej. Są pewne, że dziewczynka otrzymała dar uleczania. Plotka szybko się rozprzestrzenia i pod domem Vincentów ustawia się długa kolejka wiernych, schorowanych, zdeterminowanych pielgrzymów.
"Cudowna dziewczynka" okazała się zupełnie czymś innym niż oczekiwałam. Rodzina w rozsypce, rzucająca oskarżeniami i ferująca wyroki. Małżeństwo w separacji. Córka w śpiączce. Poznajemy wydarzenia z trzech perspektyw: samotnej kobiety opiekującej się schorowanym dzieckiem; mężczyzny przygniecionego ciężarem winy i dziewczynki będącej gdzieś pomiędzy światami. Miałam wrażenie, że każda z tych osób opowiada inną historię, która nijak współgra z poprzednimi, jak pomieszane puzzle, z których trudno sklecić jeden spójny obrazek.
Rozpad uczuć, wzajemne przerzucanie się oskarżeniami i całodobowa opieka nad dzieckiem, z którym nie ma kontaktu powinny generować emocje, które przenikałyby czytelnika, wstrząsały nim, pobudzały do zadumy. Mnie nic takiego nie spotkało. Często czułam się zagubiona w odczuciach i zachowaniach bohaterów. Karen pozwala na tłumne wizyty w swoim domu od rana do wieczora i wielogodzinne modły do swojej ośmioletniej córeczki. Tysiące obcych ludzi i tysiące dramatycznych problemów zrzucane na barki małego dziecka. Dobrze, wiem, jest w śpiączce, ale kto może zagwarantować, że nic nie słyszy i nic do niej nie dociera. Zachowanie ludzkiego organizmu jest niewytłumaczalne i do końca niezbadane. W takich warunkach trudno także zachować higieniczne warunki i spokój przy przeprowadzaniu koniecznych zabiegów. Poza tym miałam wrażenie, że matka jest jakby nieobecna. Być może to nie do końca wyleczona depresja. Jednak nie jest to zbyt wyraźnie wskazane w tekście, a czytelnik może błędnie ocenić tę postać. Sama mam mieszane uczucia. Także zachowanie ojca nie jest dla mnie logiczne, a narracja z jego perspektywy niewiele wnosi do całej historii. A opowieść Anabelle jest dla mnie niezrozumiała. Nie wiem, być może ma ukryty sens, którego nie zrozumiałam.
Cuda nie przeczą naturze, a jedynie temu, co o niej wiemy.
Same akty cudownych uzdrowień, ich znaczenie nie jest za dobrze wyjaśnione. Nie ukazują w pełni swojej roli i wpływu na przyszłość ocalonych, ani ceny jaką musieli zapłacić.
Bardzo trafne okazało się za to podkreślenie ludzkiej natury w obliczu osobistych tragedii: utrata zdrowia, zagrożenie życia, pragnienie macierzyństwa, bankructwo itp. Człowiek chwyta każdej możliwości nawet jeżeli ostatnią deską ratunku jest ośmioletnia dziewczynka. Nie krępują się zakłócać jej spokoju i stać w ogonku po obietnicę szczęścia.
"Cudowna dziewczynka" i Andrew Roe nie dali mi satysfakcji, poczucia dobrze spożytkowanego czasu na tę lekturę. Nie zrozumiałam sensu powieści, a niektóre zachowania były dla mnie żenujące i nie do zaakceptowania. Nie otrzymałam również odpowiedzi na najbardziej nurtujące mnie pytania.
"Cudowna dziewczynka" Andrew Roe, tł. Julia Szajkowska, Prószyński i s-ka, Warszawa 2015
Recenzja napisana dla serwisu DlaLejdis :)
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz
Bardzo dziękuję za odwiedziny i pozostawiane komentarze :)
Wszystkie czytam i staram się odpowiedzieć na każde pytanie.
Pozostawiam sobie możliwość usuwania Spamu i komentarzy wulgarnych czy obraźliwych...