Uwaga!


Wszystkie teksty zawarte na blogu Aleksandrowe myśli, chronione są prawem autorskim [na mocy: Dz.U.1994 nr24 poz.83, Ustawa z dnia 4 lutego 1994r o prawie autorskim i prawach pokrewnych]. Kopiowanie treści, choćby fragmentów oraz wykorzystywanie ich w innych serwisach internetowych, na blogach itp itd wymaga pisemnej zgody autorki bloga.

Translate

Łączna liczba wyświetleń

Zabawa formą nauki, czyli...Superksiążka do angielskiego, Aleksandra Pieczaba


Język angielski pozwala nam porozumiewać się z ludźmi na całym świecie. Nie wszyscy jednak mieli okazję uczyć się go w szkole bądź nie mieli ochoty rozpoczynać kursu na własną rękę. Teraz kiedy ich własne pociechy poszły do szkoły zderzyli się z problemem odrabiania lekcji w języku angielskim i przygotowywania dzieci do szkolnych kartkówek. Jak można sobie pomóc w tym wyzwaniu? Są różne metody. Najłatwiej, ale nie najtaniej, przychodzą do głowy korepetycje. Potem wszelkiego rodzaju ekspresowe kursy, fiszki, płyty, gry, podręczniki. Co wybrać w gąszczu możliwości?

Ja wychodzę z założenia, że dla chcącego każdy sposób jest dobry. Sama na własnej skórze przetestowałam kilka sposobów. Teraz mam okazję uczyć syna i przy okazji odświeżyć wiedzę z książeczką "Superksiążka do angielskiego dla przedszkolaków" autorstwa Aleksandry Pieczaby. Dla autorki nauczanie języka angielskiego jest pasja od wielu lat. Jej uczniami są zarówno dzieci jak i osoby dorosłe. Jej podręcznik ma być przewodnikiem po języku angielskim, miłym miejscem spotkań językowych dla dzieci i rodziców, doskonałą edukacyjną zabawą. 



Pierwsze założenie uważam za spełnione. Aleksandra Pieczaba poznaje nas z podstawami języka angielskiego. W pierwszej kolejności uczy sposobu przedstawiania się i zwrotów grzecznościowych, potem przeprowadza nas przez labirynt kolorów, liczb, zabawek, kształtów, członków rodziny, części ciał, emocji, ubrań, jedzenia, zwierząt, miejsc, położenia i pór roku. Każdy rozdział dotyczy jednego zagadnienia, w którym dziecko może się twórczo wyżyć. Jest miejsce na naukę i rysowanie oraz podsumowanie tematu. Dziecko samo precyzuje czego się nauczyło, co daje nam możliwość weryfikacji ważności i docieralności naszych komunikatów. Od razu możemy zaobserwować postępy i gotowość dziecka na nową wiedzę. Bardzo się cieszę, że Pani Aleksandra nie powiela dawnych schematów słownictwa, wypowiedzi znanych z podręczników, a które nie mają odzwierciedlenia w prawdziwym życiu i użyciu języka w naszych realiach. Na przykład: kiedyś kazano nam przedstawiać się taką formułką: My name is Ola. Teraz, bardziej współcześnie możemy powiedzieć: I'm Ola. Lub : I'm eighteen years old :P aktualnie: I' m eighteen. Itp. 

Drugie założenie również uważam za zaliczone. Wspólna nauko- zabawa to chwile, które aktywnie spędzamy z naszą pociechą. Sami określamy zasady tych spotkań. Możemy rysować z dzieckiem, możemy wymagać by samo kreowało swoje odpowiedzi. W podręczniku możemy rysować, malować, lepić, wyklejać, wszystko według uznania i fantazji. Możemy nagradzać dziecko oklaskami, uściskami, całusami, albo nagrodami rzeczowymi. Co rodzina to obyczaj :)

Trzecie założenie także spełnione, bo "Superksiążka do angielskiego" to fajna zabawa. Lekcje są krótkie, skoncentrowane i pozwalają przyjemnie spędzić wolny czas. Jednocześnie nie sprawiają wrażenia nauki i mojego sześciolatka łatwo namówić na kolejne ćwiczenia. A o to chyba, nam rodzicom, chodzi :)

W podejmowaniu nowych wyzwań najważniejsze jest zaangażowanie i entuzjazm. Aleksandra Pieczaba stworzyła książeczkę, która łączy te dwie rzeczy. Dokłada jeszcze zabawę, poczucie wykonania ważnego kroku w życiu swojego dziecka i zagwarantowane mu dobrego startu w przyszłość.

"Superksiążka do angielskiego" to dobry początek dla rodziców, którzy chcą rozpocząć naukę języka angielskiego wraz ze swoim dzieckiem. Zawiera podstawowy zakres angielskiego słownictwa, który jest podstawą do dalszej edukacji.







"Superksiążka do angielskiego" Aleksandra Pieczaba, Novae Res, Gdynia 2015







Recenzja napisana dla serwisu Zaczytaj Się :) Gosi i wydawnictwu Novae Res dziękuję za egzemplarz recenzyjny książki :)




Czytaj dalej...

Geriatric- Fiction, czyli... Trzy dewoty i kłopoty, Przemek Krajewski


Hasło Geriatric-Fiction oraz nietuzinkowa okładka od razu przyciągnęły moją uwagę. 


W rzeczywistości, w której króluje kult piękna i młodości, makabreskach o nobliwych emerytkach to śmiały krok w literaturze.

Przemek Krajewski uczynił głównymi bohaterkami swojej książki trzy jakże oryginalne panie: Ryszardę Gawrońską - weterankę dwóch wojen światowych, Wiesławę Szymańską - emerytowaną cyrkową miotaczkę noży oraz Mieczysławę Światły-Wikar - byłą profesor matematyki.

"- Proszę pani, wysiadający mają pierwszeństwo!- wypalił oburzony młodzieniec.
- Zejdź mi z drogi gnoju, nie widzisz, jaka schorowana jestem?!"

Staruszki pozornie wywołują współczucie dla przeżytych chorób i zmaltretowanych wiekiem członków. Przy bliższym poznaniu, budzą respekt i szacunek dla wieku, doświadczeń i umiejętności, które pozwalają im przetrwać w dzisiejszym, brutalnym świecie. Wtedy to z niepozornych babuleniek wychodzi drugie, alternatywne i bardzo mroczne oblicze. Kobiety bowiem stoją na straży praw obywatelskich wszystkich emerytek. Kiedy ich przyjaciółka trafia do szpitala psychiatrycznego, ruszają z odsieczą. Nie zdają sobie sprawy, że tym samym przyjdzie im zmierzyć się z podziemnym Armagedonem. Bowiem równolegle, w kanałach pod miastem, rozgrywa się równie mroczna historia. Społeczność szczurów mobilizuje armię zmutowanych emerytek, by wziąć odwet za wszelkie krzywdy wyrządzone przez ludzki gatunek.

Głównym atutem młodego debiutanta jest nieograniczona wyobraźnia i specyficzny humor, które łączą się w zaskakującą historię. To rewelacyjne, dynamiczne dialogi, komizm sytuacyjny, groteska i surrealizm sprawiły, że książkę czyta się jednym tchem, z malutkimi przerwami na wybuchy śmiechu i otarcie po nich łez. Co tu dużo kryć. Najbarwniejsze i najzabawniejsze są babcie, które używając dwuznaczności naszego rodzimego języka dogryzają sobie, licytują się na choroby, ilość przyjmowanych lekarstw, niedogodności i cierpienia. Mój umysł bez wysiłku i nieustanie tworzył obrazy zadziornych spojrzeń, wykrzywionych, pomarszczonych wiekiem i gniewem twarzy, wzbudzające respekt laski, jak średniowieczne miecze i torby na kółkach dźwigane niczym tarcze.

Obsadzenie emerytek w roli superbohaterek ratujących świat, to dość ryzykowane posunięcie, ale w tym wypadku sprawdził się wyśmienicie. Tyle w nich pasji, grozy, wrogości i wdzięku pośród krwi i posoki. Wyobraźcie sobie kulejącą, pochyloną staruszkę uważnie drepczącą kroczek po kroczku, która w jednej chwili wyciąga ze swojej torby gogle na oczy, uzi, shotguny, kilkanaście dobrze naostrzonych noży, wydaje niecenzuralne okrzyki i jest gotowa stawić czoła każdemu wrogowi.

"No niestety, życie to nie bajka."

Podobało mi się, że Przemek Krajewski nie udziwniał ponad miarę, nie przedobrzył, a to co stworzył jest spójne i klarowne. Jego makabreska ma intrygujące rozpoczęcie, logiczne, rozbudowane rozwinięcie i domknięty, wybuchowy finał. Są trupy, przerażające rytuały, miejsca zbrodni zalane krwią i wnętrznościami, nekrofilia i wiele, wiele więcej... Najbardziej udali się autorowi bohaterowie. Są tak wyraziści, tak egocentryczni, tak przerysowani, że przytłoczyli całą historię. Co może okazać się zbawienne, bo wszelkie niedociągnięcia czy pomyłki mogą zostać niezauważone. W każdym razie ja nic nie dostrzegłam, zauroczona Rysią, Wiesią i Miecią, ich spojrzeniem na świat i uczestniczenia w życiu całą sobą :)

"Trzy dewoty i kłopoty" to książka, która oprócz rozrywkowego charakteru niesie za sobą realną pomoc. Autor zobowiązał się podzielić swoim zyskiem ze sprzedaży z Polskim Stowarzyszeniem Pomocy Osobom z Chorobą Alzheimera. To gest warty wspomnienia.





"Trzy dewoty i kłopoty" Przemek Krajewski, Novae Res, Gdynia 2014





Recenzja napisana dla serwisu Dlalejdis, któremu dziękuję za egzemplarz recenzyjny książki :)))


Czytaj dalej...

Unowocześniony savoir- vivre, czyli... Współczesne maniery, Dorothea Johnson, Liv Tyler

Premiera: 5 marzec 2015




Świat się zmienia, a wraz z nim nasze obyczaje i priorytety. To co nie powinno się zmienić, to dobre wychowanie i umiejętność zachowania się w każdej sytuacji. Bo nic tak nie określa człowieka jak jego maniery. Nawet współcześnie. Pomyślcie jakie wrażenie robi osoba, która zachowuje się z taktem, szacunkiem i uprzejmością dla bliskich, współpracowników i ludzi mijanych na ulicy. Savoir- vivre brzmi bardzo pompatycznie i kojarzy się z listą sztywnych zasad i etykiety. Dorothea Johnson i jej wnuczka Liv Tyler pokazały jak sprawnie przenieść je na współczesny grunt, wykorzystać na ścieżkach swojej kariery i udowodniły, że dobre maniery nie wyszły z mody.

"Świat jest teatrem, w którym każdy z nas ma do odegrania jakąś rolę: wcielamy się w pracowników, krewnych czy przyjaciół. Niezależnie od tego jaki kostium zakładamy, nasza kreacja zawsze zyskuje, jeśli dodamy do niej dobre maniery. Nie chodzi tu o puste konwenanse- znajomość etykiety  to także codzienna uprzejmość i drobne przejawy życzliwości wobec innych."

Dorothea Johnson jest światowej sławy amerykańskim autorytetem w dziedzinie savoir- vivre i założycielką akredytowanej Szkoły Etykiety w Waszyngtonie. Nie dziwi zatem, że jest współautorką niniejszej publikacji. Zaskoczyła mnie natomiast Liv Tyler. Początkowo nie skojarzyłam jej nazwiska i nie odniosłam jej do słynnej autorki i córki rockowego frontera zespołu Aerosmith. Dopiero bliższe oględziny ujawniły ten zaskakujący fakt. Równie niespodziewane było odkrycie, że Liv jest spokrewniona z Dorotheą Johnson. Tak niestety funkcjonują stereotypy, które dyktują tok myślenia...

Ale powróćmy do "Współczesnych manier"...

Książeczka jest doskonale przemyślana i przedstawiona w bardzo klarowny, przejrzysty sposób, który ułatwia czytanie, a w późniejszym czasie powracanie do konkretnych sytuacji i wskazówek (Indeks). Głównym przekazicielem zasad współczesnego bon tonu jest Dorothea, a Liv komentuje słowa babki, odnosi je do swoich doświadczeń i wskazuje ich skuteczność. Obie dzielą się także anegdotami ze swojego życia, odkrywają karty swojej prywatności. Dzięki nim podglądniemy kulisy show- biznesu i świata wielkiej polityki.

Poradnik "Współczesne maniery" jest podzielony na sześć części: Spotkania i powitania, W pracy, Komunikacja elektroniczna, Wyjścia i podróże, Maniery przy stole i Taktowny gospodarz. Każdy rozdział zawiera krótki wstęp, zwięzłe wskazówki, podsumowanie- tabelka Tak/ Nie oraz ciekawostki z różnych dziedzin, ale ściśle związanych z tematem. Publikacja oprócz typowych porad: kogo komu przedstawić, autoprezentacja, dobre CV, rozmowa kwalifikacyjna, dress code, zasady zachowania przy stole i posługiwanie się sztućcami pochyla się nad Netykietą, czyli etykietą internetową. Sieć rządzi się swoimi prawami i warto je poznać zanim zalogujemy się na ulubione portale i media społecznościowe. Tak jak i w każdej dziedzinie życia, w internecie czyhają pułapki. Z Dototheą i Liv uniknięcie tych najpowszechniejszych.

"Współczesne maniery" to książeczka, którą warto mieć, przeczytać i do niej powracać. Niewielkim wysiłkiem możesz zmienić postrzeganie własnej osoby czy stać się bardziej pewnym siebie. Lekcja uprzejmości Dorothei Johnson z pewnością przyniesie wymierne korzyści.







"Współczesne maniery czyli jak się zachować w drodze na szczyt" Dorothea Johnson, Liv Tyler, tł. Dorota Malina, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2015





Czytaj dalej...

Łaciną na życie, czyli... Burdubasta, Stanisław Tekieli

ALEKSANDROWE MYŚLI POLECA* ALEKSANDROWE MYŚLI POLECA* ALEKSANDROWE MYŚLI POLECA



"Burdubasta to jedno z bardziej niesamowitych łacińskich słówek, o niejasnym, choć niewątpliwie plebejskim pochodzeniu. Oznacza starego osła lub też, prześmiewczo, podstarzałego gladiatora, niezbyt już radzącego sobie z bronią. Jego stan wyraźnie przypomina kondycję dzisiejszej, stojącej nad grobem łaciny – ale w naszej mocy jest trochę przedłużyć poczciwej bestii życie."

Łacina była ojczystym językiem Rzymian. Do XVIII wieku powszechnie używana i służąca w wielu dziedzinach życia: komunikacji międzynarodowej, nauki, kultury i sztuki. Współcześnie stosuje się łacinę w bardzo ograniczonym zakresie. Uczą się go jedynie studenci wybranych kierunków związanych na przykład: z prawem, medycyną czy literaturą. W mediach czy kulturze masowej stosowana w wyjątkowych sytuacjach mających podkreślić znaczenie wypowiadanych słów, wydarzeń bądź brzmią tylko w ustach nobliwych nestorów rodu: Cave canem, Pacta sunt servanda, Festina lente. Dzieci, młodzież bardziej interesują elektroniczne gadżety niż dawny, zapomniany język, który przez wieki kształtował kulturę, religie, dobre wychowanie. A jeżeli zdarzy im się wykorzystać podsłyszane frazy, to często używają ich niepoprawnie i bez przekonania. Do tego dochodzi ich zrozumienie. Czy to mądra wskazówka czy może starożytna obelga? 

Należę do tych osób, które poszukują nowych wrażeń, doświadczeń, dróg i ścieżek pomagających poznawać i uczyć się wszystkiego co proponuje otaczający nas świat. Niewiele wspólnego miałam do tej pory z łaciną. Aż do tej chwili. To za sprawą pouczającej, zabawnej, mądrej publikacji "Burdubasta" dowiedziałam się wielu ciekawych rzeczy. Poznałam najpopularniejsze łacińskie zwroty, ich znaczenie, etymologię, powiązania, ciekawostki historyczne z nimi związane. 



Żeby nie było nudno, usypiająco, przewidywalnie, teoretycznie i naukowo, Stanisław Tekieli zaproponował liryczno- satyryczną formę poznawczą. Każde powiedzonko zostało sprytnie wkomponowane w krótki rymowany utwór. Doskonałym uzupełnieniem i jednocześnie gwarantem na zapamiętanie przeczytanej treści są zabawne ilustracje autorstwa Agnieski Żelewskiej. 

Nie od dziś wiadomo, że zabawa najlepszą formą nauki. "Burdubasta" jest doskonałą rozrywką z ambitnym planem ożywienia martwego, ale jakże użytecznego języka. 






"Burdubasta albo skapcaniały osioł czyli łacina dla snobów" Stanisław Tekieli, Poradnia K, Warszawa 2015




Czytaj dalej...

Dzieci to koszmarne zwierzątka domowe, Peter Brown

ALEKSANDROWE MYŚLI POLECA* ALEKSANDRROWE MYŚLI POLECA* ALEKSANDROWE MYŚLI POLECA



Każdy rodzic choć raz usłyszał pytanie: "Mamo/tato możemy zatrzymać tego kotka/ pieska/ rybkę/ jeża/ myszkę/węzą/ jaszczurkę/ żabę/ itd..." Trudno jest odmówić, powiedzieć nie kiedy nasze dziecko robi słodkie oczy i obiecuje, że zajmie się zwierzakiem tak by nie narobiło żadnych kłopotów. A jak się okazuje całe życie przewraca się do góry nogami, są szkody, wzrastają koszty, ujawniają się alergie...

Wtedy warto podsunąć dziecku książeczkę Petera Browna "Dzieci to koszmarne zwierzątka domowe". 

Autor tworząc tę opowiastkę skorzystał ze swoich doświadczeń i odpowiedzi jakiej udzieliła mu mama gdy był dzieckiem. Mały Peter przyniósł do domu żabę i chciał ją zatrzymać. Mama powiedziała wtedy: "A ty, byłbyś szczęśliwy. gdyby jakieś dzikie stworzenie zrobiło sobie z ciebie zwierzątko domowe?"


Każde zwierzę czy człowiek ma inne upodobania, inne obyczaje, inny sposób na życie i przetrwanie. Często nie udaje ich się połączyć z naszymi wymaganiami i oczekiwaniami. Nie warto więc na siłę oswajać dzikiego zwierzaka bo sprawimy mu jedynie ból i cierpienie, a nawet niespecjalnie możemy doprowadzić do jego śmierci. Tak, tak. Dzieci nie zrozumieją takich logicznych argumentów. One żyją emocjami, chwilą i pragnieniem zdobywania nowych doświadczeń. Dlatego ta książeczka może pomóc nam wytłumaczyć pociechom, jak źle zwierzątko może czuć się w obcym otoczeniu.


"Dzieci to koszmarne zwierzątka domowe" przeznaczona jest do najmłodszej grupy wiekowej. Peter Brown prostymi słowami i obrazami pokazuje początkową dobrą zabawę, nawyki, na które nie wrażamy zgody, złe zachowanie, tęsknotę. Jak każda bajka, tak i ta posiada morał. Odnajdzie go ze swoimi maluchami.


Muszę pochwalić wizualną część książeczki. Twarda oprawa, kremowy, grupy papier, duża czcionka, kolor, staranność- to już wizytówka i godny podziwu standard wydawnictwa w publikacjach dla dzieci. Ilustracje do tej opowieści są piękne, bardzo kolorowe, dopieszczone w szczegółach, wyjątkowe. Kilka razy przeglądałam książeczkę od początku do końca i z powrotem. Tak bardzo podobały mi się te rysunki. Jestem pewna, że dzieci również je pokochają. Tak samo jak bohaterów: niedźwiedzicę Lusię i chłopczyka Piskacza.






"Dzieci to koszmarne zwierzątka domowe" Peter Brown, tł. Joanna Wajs, Nasza Księgarnia, Warszawa 2015



Czytaj dalej...

Rajska wyspa, czyli... All Inclusive, Mirosław Wlekły


Dominikana to raj na ziemi. 

Takie slogany mają przyciągnąć turystów z całego świata i skierować ich kroki na cudowną, niebiańską karaibską wyspę. Gaje palmowe, białe plaże, optymalny klimat,wysokie temperatury, morze, sawanny, pustynie, mgliste lasy równikowe i all inclusive, serwis całodobowy oraz uśmiechnięci kelnerzy i tubylcy. Nie tylko takie atrakcje czekają turystów. Dominikana to przede wszystkim seksturystyka. Każda podróżniczka znajdzie dla siebie amatora, który dopieści ją i słowem i czynami. Mężczyźni mogą wybierać wśród najpiękniejszych kobiet, bez limitu wieku. Dla przyjezdnych to forma relaksu, pocieszenie po rozstaniu lub możliwość poeksperymentowania w łóżku. Dla tubylców to forma zarobku, do której przyznają się bez zawstydzenia, fałszywej skromności czy wydumanych usprawiedliwień.

Dominikana to raj, w którym walutą jest seks.

To co przyjemne i satysfakcjonujące w zaciszu hotelowych pokoi, jest traumą dla wielu dominikańskich kobiet, dziewczynek, dzieci. Wykorzystywanie seksualne, gwałty, handel żywym towarem jest wszechobecny, a co gorsza traktowany jest z obojętnością i cichym przyzwoleniem społeczeństwa i miejscowych władz.

Mirosław Wlekły poznał historię wielu kobiet, ba dziewczynek, które za miłość, byt, bezpieczeństwo musiały płacić własnym ciałem. Najbardziej przerażające jest wykorzystywanie seksualne małych dzieci i przyzwolenie na to jej opiekunów, rodziny.

"Horror? W naszym kraju to nic szczególnego. Takie rzeczy w zaciszu domów w Dominikanie dzieją się bardzo często. Tylko w naszym miasteczku znam kilka.
- Tak, pedofilia tak jak machismo jest częścią dominikańskiej kultury. (...) To bardzo tolerancyjny naród. Przemoc wobec dziewczynek niewielu oburza."

Machismo, patriarchat, mężczyzna na Dominikanie jest Bogiem, a kobieta nędznym poddanym. Można z nią zrobić wszystko. Pobić, zgwałcić, sprzedać, a to wszystko to element kultury, której należy się szacunek. Tylko liczba zabójstw i przemocy w rodzinie systematycznie rośnie.

"Kiedy na Dominikanie zostajesz księdzem, stajesz się nietykalny, poza kontrolą."

Na równi z Bogiem traktowani są także katoliccy księża, którzy tłumnie zjeżdżają na Dominikanę pofolgować własnym zachciankom i popędowi seksualnemu. Są chronieni przez prawo, zwolnieni z podatków. Słowa księdza są droższe niż złoto, niczego mu nie można odmówić, a trudno wyciągnąć konsekwencje jego zachowań. Wszelkie pedofilskie skandale były do tej pory uciszane, dopóki nie trafiły na godne przeciwniczki, którymi są dwie najważniejsze i najbardziej wpływowe dziennikarki: Alicia Ortega i Nuria Piera. Wypowiedziały wojnę pedofilom, która odbiła się szerokim echem nie tylko na Dominikanie ale i na całym świecie.

"W 2013 roku doniesiono o kolejnych trzech księżach pedofilach- dwaj z nich to Polacy..."

"All inclusive" to reportaż z wyjazdu na Dominikanę dziennikarza "Dużego Formatu" Gazety Wyborczej, Mirosława Wlekły. Dotarł on do ludzi, do miejsc, których próżno szukać w przewodnikach. Nie stoją również na pierwszej linii frontu i nie witają kwiatami turystów na lotnisku. Żyją swoim życiem, martwią się o swój byt, wreszcie otwierają oczy na przemoc, w której muszą egzystować, zaczynają dostrzegać krzywdę własnych dzieci. Mirosław Wlekły rozmawiał również z tymi, którzy chcą kultywować stare tradycje i postępować z godnie z nimi, zgodnie z machismo.

"All inclusive" to poruszający i przerażający reportaż o wyspie, w której seks i ciało to towar w transakcji kupno- sprzedaż.




"All Inclusive" Mirosław Wlekły, Agora, Warszawa 2015







* źródło zdjęcia: itaka.pl
Czytaj dalej...

Człowieczeństwo a Sztuczna Inteligencja, czyli...Data Ważności, William Campbell Powell

Przyszłość. Tak odległa, a jednak tak bliska.

To oczekiwania, niewiadoma, strach pobudza ciągłe rozmyślania na jej temat. Równie częstym inicjatorem jest lektura, obraz science fiction, który pobudza wyobraźnię i generuje pytania. Co czeka ludzkość w przyszłości? Czy mechanizacja, robotyka, Sztuczna Inteligencja to właściwa ścieżka? Czy android jest w stanie przekazać kolejnym pokoleniom kaganek doświadczeń, zdobyczy, kultury?

Część odpowiedzi możemy znaleźć w debiutanckiej powieści angielskiego programisty i informatyka Williama Campbella Powella. Kolejne pytania powstaną wraz z przeczytanymi kartami i będą się mnożyć, aż do zdradliwego dygotania serca i pojawiającej się ukradkiem łzy wzruszenia i solidarności.

Akcja powieści "Data ważności" rozgrywa się w wiosce Green Zone niedaleko Londynu w 2049 roku. Jej bohaterką i jednocześnie narratorką jest Tanya Annette Deeley, córka miejscowego pastora. Kiedy ją poznajemy ma zaledwie jedenaście lat. Jednak świat, w którym przyszło jej żyć, przyspieszył jej proces dojrzewania i zmusił do obiektywnego spojrzenia na trudną, traumatyczną wręcz rzeczywistość.

"Dla dobra ludzkości ludzi są trzymani w niewiedzy na temat tego, ile wolności stracili."

Świat w 2049 roku to smutne miejsce, zniszczone czasem Niepokojów i wojen Sabińskich, a ludzkość została pozbawiona przywileju naturalnego rozmnażania. Tylko nieliczni zachowali płodność. Niewiele kobiet może donosić ciążę. Żeby zachować pokój, nie dopuścić do zamieszek i rozlewu krwi, parom sprzedaje się teknoidy, roboty łudząco przypominające ludzkie dzieci, z osiemnastoletnim terminem ważności. Po tym czasie teknoidy zostają utylizowane bądź oddane do recyklingu. Dla Tanyi, która dostrzegła w androidach człowieka te działania są barbarzyństwem i spróbuje wszystkiego, by zmienić ich los. Czy jej się uda?

Historia Tanyi i jej przyjaciół jest spisana w formie pamiętnika. To oczami jedenastolatki, a potem dojrzewającej panienki obserwujemy ten nowy świat pełen sprzeczności, moralnych zaułków, niesprawiedliwości. Doświadczamy także osobistej przemiany bohaterki, która z obojętnej dziewczynki zmienia się w nastolatkę, której zależy na poznaniu prawdy i dostrzeżeniu w mechanicznych dzieciach czegoś więcej niż tylko pociesznej zabawki, nieskomplikowanej rozrywki. Co więcej Tanya udowadnia, że człowieczeństwo to nie zbitek genów, żył pełnych krwi, ale świadomość swojego istnienia i celów, do których dążymy. Można być najprawdziwszym człowiekiem, ale marnować swój potencjał, snując się bezmyślnie z kąta w kąt. Można być maszyną i przeżywać, doświadczać świat każdym zmysłem, każdym oddechem, każdą cząsteczką.

"Życie zawsze szuka nowych opcji. Śmierć przeciwnie, stara się ogłupić cię i przekonać, że nie masz wyboru. Póki żyjesz dokonuj wyborów i zawsze staraj się, by te wybory wzbogaciły twój świat."

Teknoidy opisane przez Williama Campbella Powella wizualnie niczym nie różnią się od ludzi. Jedzą, śpią, żyją, uczą się, czują, płaczą, kochają. Dlaczego więc trzeba je ograniczać? Czy androidy mogą zepchnąć nas ze szczytu łańcucha pokarmowego? Czy człowiek, aż tak bardzo boi się o swoją pozycję?  A może boimy się, że staną się bardziej ludzkie niż my sami?
Autor doskonale przedstawił wizję postapokaliptycznego świata. Zaznaczył ważne wydarzenia z historii, które wpłynęły na ten stan, wskazał punkty zapalne i skazał na godzące w ludzkość konsekwencje. Na ruinach tego, co znamy odbudował rzeczywistość, która jest sennym koszmarem lub tematem horrorów ze świata fantasy. Niby życie toczy się dalej, ale nie pozostały żadne złudzenia.

William Campbell Powell bardzo sumiennie prowadził dziennik Tanyi i modyfikował go wraz z jej dorastaniem, zdobytymi doświadczeniami, uzmysłowieniem prawdy. Wzbogacał go także o wspomnienia, ocenę, przemyślenia, twórczość własną, emocje... Przez co uczynił historię bardzo realną, a wydarzenia spójnie i z narastającym napięciem prowadzą do mocno poruszającego finału.

Bohaterzy "Daty ważności" są mieszaniną gatunków. Poznajemy punkt widzenia teknoidów, ostatnich ludzkich dzieci, naukowców, wystraszonych rodziców, pełnych pasji nauczycieli, melancholijnych artystów i pastora, który odważył się pojedynkować z wielkim koncernem informatycznym. Autor udziela im głosu i nie podważa praw do istnienia.

"Data ważności" to bardzo udany, przemyślany, dopracowany debiut. Do tego stawia ważne pytania dotyczące człowieczeństwa.





"Data wążności" William Campbell Powell, tł. Maciej Franaszek, Uroboros, Warszawa 2014




Czytaj dalej...

Konkurs z Anną Gwóźdź czyli "Sara" do wzięcia :)

Czytelniczki bloga, w większości, wyraziły chęć przeczytania książki "Sara" Anny Gwóźdź :) Wychodzę Wam na przeciw i ogłaszam konkurs. W zamian za pytanie/a do autorki, możecie wygrać egzemplarz książki :))) Serdecznie zapraszam :)


Anna Gwóźdź z pochodzenia Ślązaczka, z wyboru Mazowszanka. Urodziła się w 1978 roku w Siemianowicach Śląskich. Do 20-go roku życia mieszkała w Katowicach, potem w Warszawie, a obecnie cieszy się życiem na podwarszawskiej wsi. Przez kilkanaście lat pracowała w korporacjach, głównie jako manager. Teraz poszukuje nowych wyzwań zawodowych, które pozwolą połączyć jej humanistyczną duszę z biznesową wiedzą i doświadczeniem. Prywatnie jest szczęśliwą mężatką i mamą dwóch córek.
Powieść „Sara” jest jej debiutem literackim. Pisze w niej o ważnych dla siebie rzeczach: miłości, przyjaźni, moralności w trudnych, współczesnych czasach. Próbuje odpowiedzieć na pytania: Czy sukces wart jest swojej ceny? Czy lepiej „mieć” czy „być”? Czy warto czasem „iść pod prąd”? Czy prawdziwa miłość potrafi zmieniać ludzi?


Oficjalna strona autorki: http://annagwozdz.pl/ Z tej strony pochodzi powyższe zdjęcie i opis. 




Fragment recenzji: "Chyba jeszcze się nie zdarzyło, żeby powieść z mocnym akcentem erotycznym, tak mnie poruszyła i tak wciągnęła w historię romansu pomiędzy Sarą a Sebastianem. I wcale nie chodzi mi ekscytujące, pełne spełnienia i obietnic randki, ale nierówną walkę pomiędzy dwiema największymi ludzkimi namiętnościami- miłością i nienawiścią. Do tej pory wydawało mi się, że nie można do tej samej osoby odczuwać obu tych emocji jednocześnie. Anna Gwóźdź udowodniła, że jest to możliwe i jakie niesie ze sobą spustoszenie. Jest niczym tornado, zmiatające  ze swojej drogi drzewa, domy, samochody...Pozostawia po sobie wyrwę, ciszę i niesamowitą pustkę... Miłość to euforia, nienawiść to melancholia. Przechodzenie z jednego stanu do drugiego niesie ryzyko, że nie istniejemy w całości ani w jednym ani drugim. I z każdym przeskokiem serce rozdziera się na kawałki, które coraz trudniej załatać." więcej przeczytacie na: http://aleksandrowemysli.blogspot.com/2015/02/weekendowa-miosc-czylisara-anna-gwozdz.html








1. Organizatorem konkursu jest właściciel bloga Aleksandrowe myśli
2. Fundatorem nagrody jest autor bloga i Wydawnictwo Papierowy Motyl. 
3. Nagrodą w konkursie jest książka "Sara" Anny Gwóźdź
4. Konkurs trwa od 15.02.2015 do 22.02.2015 do godz. 23:59.
5. Biorąc udział w konkursie uczestnik akceptuje niniejszy regulamin.
6. Aby wziąć udział w konkursie użytkownik musi w komentarzu pod tym postem zamieścić pytanie (1 maksymalnie 3) do Pani Anny Gwóźdź, swój nick bądź imię 
oraz podać swój adres e- mail. 
* będzie mi bardzo miło jeżeli zostaniesz obserwatorem bloga Aleksandrowe myśli
* możesz polubić profil bloga na Facebooku 
* możesz polubić profil wydawnictwa Papierowy Motyl na Facebooku
* możesz umieścić informacje o konkursie na swoim blogu  :)
7. Konkurs skierowany jest do osób posiadających adres zamieszkania w Polsce.
8. Zwycięży osoba, która według Pani Anny Gwóźdź zadała najciekawsze pytanie/a. 
9. Wywiad oraz głoszenie wyników nastąpi około 3.03.2015 r. W uzasadnionych przypadkach możliwe jest przesunięcie tego terminu, o czym poinformuję na łamach bloga.
10. Po ogłoszeniu wyników konkursu, skontaktuję się z laureatem i poproszę o przesłanie danych osobowych. Nagroda zostanie wysłana do zwycięzcy w ciągu 21 dni roboczych na adres wskazany przez laureata konkursu.
11. W konkursie można wziąć udział tylko raz.
12. W razie jakichkolwiek pytań proszę o kontakt pod adres mail: aleksnadra@interia.eu




Powodzenia :)





Czytaj dalej...

Weekendowa miłość, czyli...Sara, Anna Gwóźdź

Miłość to królowa uczuć. Dla niej warto walczyć i ryzykować niepowodzenie. Czy rzeczywiście? Czy w imię poszukiwania miłości, swojej drugiej połówki można godzić się na zwodnicze układy balansujące na granicy moralności, który z jednej strony dają poczucie ekscytacji i spełnienia, a z drugiej wpędzają w depresję, obniżają samoocenę, niszczą wiarę w siebie i wyznawane ideały?

Odpowiedź na to pytanie musiała odnaleźć  Sara, niespełna trzydziestoletnia Warszawianka, główna bohaterka powieści Anny Gwóźdź. Dziewczyna poznaje w nocnym klubie Sebastiana Króla, który w 100 % odpowiada jej ideałowi. Mężczyzna ma dla niej nietypowy, weekendowy układ. Z początku jawi się on niczym spełnienie marzeń, które z czasem zmienia się w koszmar. Miłość miesza się z nienawiścią, tęsknota z samotnością, nadzieja z bolesnym oczekiwaniem.

"Czy to możliwe, aby ktoś cię pokochał tylko na dwa dni w tygodniu, martwił się o ciebie i troszczył tylko w weekendy? Interesował się twoim życiem dopiero od piątkowego wieczoru?"

Sara jest menedżerką dużego, prężnie  rozwijającego się banku. Jest bardzo dobrym szefem. Potrafi zmotywować podwładnych do pracy i osiąga doskonałe wyniki sprzedaży usług bankowych. W jej oddziale pracownicy przyjaźnią się ze sobą i tworzą jedną, zgraną paczkę. Niestety, nawet te dobre wyniki nie satysfakcjonują zarządu banku, który wymaga niemożliwego. Żeby to osiągnąć zatrudnia nowego dyrektora regionalnego, znanego z ostrych działań, manipulacji i tworzenia atmosfery totalnej rywalizacji. Sebastian Król, bo o nim mowa, już pierwszego dnia zaznacza swoją pozycję, stawia wysokie wymagania i ostrzega przed druzgocącymi konsekwencjami. Praca pod szyldem FamilyBanku staje się niewspółmierna z jego nazwą. Zaczyna się wyścig szczurów, który pogrąża pracowników w ogromnym strachu, stresie. Praca staje się kieratem ponad siły, a wymóg odcięcia się od zwykłej ludzkiej solidarności i moralności wpędza w depresję. W tym wszystkim najtrudniej jest się odnaleźć Sarze, która kocha miłego, czułego weekendowego Sebastiana, a nienawidzi władczego, manipulującego pracownikami przełożonego. Powtarzam zatem pytanie. Czy miłość jest warta takiej emocjonalnej huśtawki, rozpędzonego rollercoastera, który rzuca bezwładnie raz w jedną, raz drugą stronę? Czy warto, aż tak się poświęcać by zatracić w sobie lojalność wobec rodziny i przyjaciół?

Chyba jeszcze się nie zdarzyło, żeby powieść z mocnym akcentem erotycznym, tak mnie poruszyła i tak wciągnęła w historię romansu pomiędzy Sarą a Sebastianem. I wcale nie chodzi mi ekscytujące, pełne spełnienia i obietnic randki, ale nierówną walkę pomiędzy dwiema największymi ludzkimi namiętnościami- miłością i nienawiścią. Do tej pory wydawało mi się, że nie można do tej samej osoby odczuwać obu tych emocji jednocześnie. Anna Gwóźdź udowodniła, że jest to możliwe i jakie niesie ze sobą spustoszenie. Jest niczym tornado, zmiatające  ze swojej drogi drzewa, domy, samochody...Pozostawia po sobie wyrwę, ciszę i niesamowitą pustkę... Miłość to euforia, nienawiść to melancholia. Przechodzenie z jednego stanu do drugiego niesie ryzyko, że nie istniejemy w całości ani w jednym ani drugim. I z każdym przeskokiem serce rozdziera się na kawałki, które coraz trudniej załatać.

Sara pragnie stałości, stabilizacji, a otrzymuje od swego mężczyzny regularny ale mocno okrojony wycinek czasu. Sara marzy o tym by dzielić z ukochanym troski i szczęście, smutki i radości, a nie może porozmawiać z nim o ważnej części ich życia, o pracy. W końcu Sara chciałaby przedstawić go swoim bliskim, ale nikt nie może się dowiedzieć o ich związku...

Nie mniej od uczuciowego, ważny jest wątek korporacyjny. Anna Gwóźdź obnaża biurowe życie, piętnuje jego hipokryzję, mobbing, zależności pomiędzy wyborami, decyzjami i pogodzenia ich z własnymi zasadami moralnymi. Nie jest łatwo pozostać człowiekiem, a do tego być doskonałym pracownikiem. Wychowanie, religia, hierarchia wartości, życie osobiste nie idzie w parze z wysokimi wymaganiami korporacji. Często trzeba poświęcić albo pracę, albo rodzinę, albo własne przekonania. Jakim kosztem? Przemęczenie, przepracowanie, permanentny stres, rozdrażnienie to tylko początek problemów. Potem można liczyć na rozpad rodziny, alkoholizm, narkomanię, depresję...śmierć...

Życie Sary to połączenie emocjonalnej huśtawki z korporacyjną karuzelą wymagań i kosztów. Może przyprawić o zawrót głowy. Może też mocno zaangażować czytelnika w problemy zwykłej menedżerki, która tak jak Ty, pragnie miłości, tęskni za bliskością i marzy o spełnieniu w życiu osobistym i zawodowym.

"To niesamowite, ile fajnych rzeczy nas omija, bo nie chcemy lub nie mamy okazji ich spróbować."

Anna Gwóźdź pozwala nam wejść w skórę Sary, być dobrym menedżerem, zestresowanym pracownikiem, pełną miłości kobietą, spełniona kochanką, oddaną przyjaciółką. Razem ze swoją bohaterką, oddaje nam pełen wachlarz emocji: tęsknotę, ból, cierpienie, radość, spokój, entuzjazm, wyczekiwanie, strach, przerażenie, rozczarowanie... Zapewniam, trudno jest się  z nich otrząsnąć, przejść do porządku dziennego, pozostawić w objęciach okładki...

"Sara" jest powieścią pełna erotyzmu ale i treści, w której można się zaczytać, a potem usiąść, przemyśleć i przedyskutować... Słowa same cisną się na usta.






"Sara" Anna Gwóźdź, Papierowy Motyl, Warszawa 2014




Czytaj dalej...

Wielki Brat czuwa, czyli... W milczeniu, Erica Spindler

Kiedy jeden człowiek uzurpuje sobie prawo do bycia Bogiem, do decydowania o czyimś życiu lub śmierci,to wcześniej czy później musi dojść do tragedii, która swoim rozmiarem wzbudzi ból, strach, przerażenie i bunt, wściekłość , nienawiść mogący oczyścić atmosferę i arenę zbrodni.

Kimże są Wigilanci? To ludzie kierujący się surowym kodeksem moralnym, są samozwańczymi stróżami porządku i w imieniu dobra, ładu danej społeczności, na własną rękę wymierzają sprawiedliwość. Szczerze powiem, że dopóki nie sięgnęłam po książkę Ericy Spindler, nie miałam pojęcia o istnieniu tego typu grup o charakterze fanatycznym.

Dziennikarka Avery Chauvin styka się z taką grupą- Siedmiu w rodzinnym miejscowości Cypress Springs, do którego wraca na pogrzeb ojca. Oficjalnie mężczyzna popełnił samobójstwo. Avery jednak nie chce i nie może w to uwierzyć. Wkrótce jej przypuszczenia zaczynają nabierać kształtów, a za każdą odkrytą wskazówką kryje się kolejna zbrodnia i ostrzeżenie od mieszkańców miasteczka. Kim są tajemniczy strażnicy porządku?

Po raz kolejny w ciemno sięgnęłam po najnowszą powieść Ericy Spindler. Nawet nie czytałam opisu wydawcy. Bo i po co. Skoro ufam, że książki autorki trzymają poziom i oferują idealną kryminalną rozrywkę? Z ulgą donoszę, że miałam rację. Mistrzyni mrocznej atmosfery ludzkich żądz i namiętności oraz łączenia koszmarnej przeszłości z nie lepszą teraźniejszością powraca z intrygującym tytułem.

Cypress Springs sprawia wrażenie sielskiej miejscowości, w której mieszkańcy dobrze się znają, a do tego wszyscy się przyjaźnią. Jednak to tylko fasada, która skrywa sieć inwigilacji, szpiegowania, donosu. Każdego kto nie prowadzi się przykładnie, nie jest bogobojny, nie postępuje w tradycyjny, ustalony sposób czeka surowa kara, począwszy od ostracyzmu na śmierci skończywszy. Kto nie potrafi współżyć w tym społeczeństwie wyjeżdża, a ten kto zostaje podporządkowuje się obowiązującym, niepisanym prawom. Avery jest jedną z tych, które wyjechały szukać swojego miejsca na ziemi. Nie odwiedza bliskich, skupia się na swojej karierze. Dopiero wypadek matki i samobójcza śmierć ojca zmuszają ją do powrotu. Tempo życia, pęd za pieniądzem- to  nie tego tak naprawdę szukała. Spokój, paradoksalnie, odnalazła w Cypress Springs, pośród ludzi, których zna i kocha. Ale ci ludzie pokazali jej swoje drugie oblicze, tak odległe od przyjacielskich uścisków i słodkich uśmiechów.

Avary odkrywając prawdę o śmierci ojca demaskuje grupę miejscowych Wigilantów, którzy muszą podwoić wysiłki by zamaskować wszystkie swoje zbrodnie. Kto należy do Siedmiu, w jak wielkim niebezpieczeństwie znajdzie się Avery i kto będzie jej sojusznikiem, musicie przeczytać sami :)

"Jak człowiek mniej wie, mniej widzi, mniej rozumie. Żyje spokojniej i bezpieczniej."

Fabuła powieści rozkręca się powoli ale miarowo i systematycznie przyspiesza akcję. Erica Spindler bardzo taktownie balansuje pomiędzy emocjami. Najpierw lekko prowadzi po sennym miasteczku, zapoznaje z mieszkańcami, rozrysowuje korelacje, zaznacza ważne punkty z życia głównej bohaterki. Później dodaje jeżącą włos na karku atmosferę szaleństwa, fanatyzmu, poniżenia, strachu, cierpienia. Połączenia  są subtelne, powiedziałabym niedostrzegalne w natłoku myśli, rozważań, domniemywań, prób rozwikłania zagadki. Nie jest łatwo odgadnąć motywy i przestępcę gdyż tak łatwo Erica Sindler zwodzi i prowadzi fałszywym krokiem. Łatwo jest poddać się jej manipulacji i z góry założyć zakończenie. Jednak finał zaproponowany przez autorkę okazuje się dużo bardziej złożony, przerażający i zaskakujący.

"W milczeniu" mogę polecić każdemu miłośnikowi Ericy Spindler....Nie...Ich nie trzeba namawiać.
Książkę proponuję więc tym, którzy lubią dobrze opowiedziane historie, logiczne zagadki i z pozoru niewinne miasteczka, które okazują się bramą do piekła.





"W milczeniu" Erica Spindler, tł.Klaryssa Słowiczanka, Harlequine, Warszawa 2015





Czytaj dalej...

Moda na handmade, czyli...Quilling. Cuda z papieru, Joanna Tołłoczko, Piotr Syndoman

Od jakiegoś czasu panuje moda na handmade, począwszy od dodatków, biżuterię, dekoracje po ozdoby świąteczne i kartki okolicznościowe wykonane własnymi rękami. Przedmioty wykonane osobiście zawsze bardziej cieszą oko, są bardziej wychwalane przez obdarowanych i sprawiają większą przyjemność. Jest tylko jedno małe, ale zasadnicze pytanie. Czy każdy nadaje się do takiej koronkowej pracy? Czy potrzebne są zdolności i predyspozycje? I tak, i nie. Zmysł plastyczny jest wielkim atutem, ale cierpliwość, pracowitość i praktyka mogą zdziałać cuda.

Ja zainteresowałam się Quillingiem. I stąd, między innymi poniższa opinia.

Wydawnictwo Buchmann jest mi dobrze znane z publikacji mających nauczyć Polaków handmade' owych fantazji, które można wykorzystać dla siebie jako rozwijanie pasji, albo twórczo- kreatywną zabawę z pociechami.


Czym jest Quilling? To sztuka ozdabiania za pomocą wąskich pasków papieru zawijanych i formowanych w przeróżne kształty. Co ciekawe ta metoda była znana już w epoce renesansu. "W tym okresie mnisi wykorzystywali pozłacane paski papieru do zdobienia książek. Do zawijania pasków używali gęsich piór (ang. quill)- stąd prawdopodobnie nazwa techniki." Jak można się dowiedzieć z poradnika Quilling był rozrywką dla panien z dobrego domu, traktowanym na równi z haftem i malarstwem.
W czasach współczesnych jest o wiele większy dostęp do różnorodnych materiałów i pomocy, które czynią technikę dostępną dla wszystkich, którzy tylko są gotowi rozpocząć nowy, kolorowy etap w swoim życiu.

Joanna Tołłoczko w prostych słowach wyjaśnia podstawy techniki Quilling, przedstawia główne narzędzia i podstawowe kształty naszych zawijasów. Od prostych jednokolorowych kółek, kwadracików, łezek, kropelek itd. przechodzi do bardziej skomplikowanych układów i oferuje kompozycje, które Was zachwycą. Nie chce się wierzyć, że to wszystko składa się ze zwyczajnych pasków papieru połączonych ze sobą klejem. Wraz z poradami i poleceniami autorki spróbowałam stworzyć najprostszy kwiatek. Tak się prezentuje:


Odbiega oczywiście od perfekcyjnych zawijasów pokazanych w książce, ale ćwiczenie czyni mistrza i z pewnością jeszcze Was zaskoczę. Spodobało mi się zwijanie pasków, a zdjęcia, których bogactwo znajdziecie w książce, już podszeptują mi jakie wspaniałe ozdoby mogą zagościć w moim domu.

Autorzy książki zebrali ciekawe pomysły na stworzenie efektownej biżuterii, walentynkowy breloczek, kolorowe pisanki, choinkowe aniołki i karty okolicznościowe, które z pewnością będą doskonałą alternatywą dla tych seryjnie wydawanych i sprzedawanych w kioskach czy na poczcie.

Zobaczcie sami:







Wydawcy zachwalają technikę Quillingu szczególnie dla dzieci, gdyż zwijanie papieru ćwiczy chwyt pęsetkowy, kształtuje delikatne elementy w palcach, pomaga też ćwiczyć i kontrolować mięśnie palców, co jest niezwykle istotne w nauce pisania. A ja nie mam powodów by im nie wierzyć. W dobie panującego internetu i tabletów to doskonały pomysł na to by rozerwać dziecko i jednocześnie ukształtować jego dłonie. Przyjemne z pożytecznym, a to lubię :)

Polecam Waszej uwadze :)






"Quilling. Cuda z papieru" Joanna Tołłoczko, Piotr Syndoman, Buchamnn, Warszawa 2015







Czytaj dalej...

Optymizm mimo wszystko, czyli... Moda w okupowanej Francji i jej polskie echa, Krzysztof Trojanowski



Francuski rynek mody lat 30- stych świecił triumfy na całym świecie, przynosił konkretne zyski i przeobrażał się w zawrotnym tempie. Francuzkom okrzepł prosty, szykowny, elegancki styl, a zapragnęły czegoś bardziej ekstrawaganckiego. Tak działo się do wybuchu II wojny światowej. Nagłe zubożenie narodu, reglamentacja towarów w ogromnym stopniu wpłynęło na kształtowanie się mody.

Ubiór okresu okupacji ponownie się uspokoił, zeskromniał i stał się manifestem godności i tożsamości narodowej. Bogate Francuzki w dalszym ciągu korzystały z usług krawców i kreacji haute couture, biedniejsze inspirując się projektami dyktatorów mody, same zaczęły szyć sobie odzież i we własnym zakresie tworzyły własny styl i wizerunek.

Dobra passa francuskich krawców nie umknęła uwadze nazistów, którzy za wszelką cenę chcieli przejąć ich wpływy, albo zniszczyć rynek. Zaczęli od ograniczenia paryskich domów mody. Od tej pory branża ta musiała okazać prawdziwy hart ducha, samozaparcie i odwagę by przetrwać trudny wojenny los.

Co ciekawe nie ustało drukowanie i sprzedaż prasy modowej tj. Elle, Vouge, Marie Claire, L'Art et la Mode, La Semaine, Elite, Mode du Jour.

Wojna wymogła również pewną kreatywność. Każda Paryżanka miała swój autorski sposób na ukrycie, a bardziej okrycie futerałów masek gazowych, które zawsze noszono przy sobie. Obszywały je skórą, tkaniną, plecionką. Niewiele później popularne stały się kroje w stylu militarnym. Garsonki zaczęły przypominać wojskowe umundurowanie. Bo stroje musiały być proste i jak najbardziej funkcjonalne by podczas alarmów przeciwlotniczych, w drodze do schronów wyglądać schludnie i elegancko.

Podobało mi się,że Francuzi wszelkie restrykcje i ciągłe próby utrudniania życia podczas okupacji, przekładali na własną modłę i próbowali uczynić z nich atut. Na przykład, ścisłą reglamentacja paliwa, a w prasie promuje się jazdę rowerem i sprzedaje specjalne stroje dla cyklistów i cyklistek. Albo skórzane niedostępne skórzane podeszwy do butów zastępowano drewnianymi. Robiono sandały ze starych opon, tworzono wełnopodobną przędzę ze starych, zużytych materacy.

"Z metra zaczęły również korzystać pozbawione samochodów arystokratki i przedstawicieli burżuazji. Utrzymywano nawet, że przyczyniły się one do spopularyzowania mody na krótsze sukienki wieczorowe, gdyż długie toalety za bardzo krępowały ruchy w biegu na stację, aby zdążyć na ostatni pociąg przed godziną policyjną."

Krzysztof Trojanowski szczegółowo opisał najpopularniejsze projekty, przedstawił sylwetki znanych kreatorów mody, przytoczył ich wypowiedzi i komentarze. Zaserwował czytelnikowi przegląd najważniejszych wydarzeń modowych, nowinki z wybiegów i świata kina.
Jego podróż krawiecką ścieżką dała możliwość poobserwować życie ówczesnych Paryżan, ich mentalność, słabostki, siłę, dążenie do perfekcji, poszukiwanie stylu, poczucie gustu i estetyki. To zatrzymane w kadrze, dosłownie i w przenośni, nie tylko fasony, kolory, tekstura ale i rys społeczeństwa na przełomie lat 30 i 40- stych.

Autor bardzo przystępnie przedstawia wyniki swojej pracy i potrafi wciągnąć w opowieść o modzie nawet wybrednego czytelnika. Dla mnie była to inspirująca podróż przez ogarnięte wojną regiony gdzie w brutalności wojny, bestialstwie rzeczywistości próbowano za wszelką cenę utrzymać swój narodowy wizerunek elegancji, szyku i klasy.







"Moda w okupowanej Francji i jej polskie echa" Krzysztof Trojanowski, PWN, Warszawa 2014








Czytaj dalej...

Miłość i przyjaźń w obliczu wojny, czyli...Kiedyś byliśmy braćmi, Ronald H. Balson

ALEKSANDROWE MYŚLI POLECA* ALEKSANDROWE MYŚLI POLECA* ALEKSANDROWE MYŚLI POLECA



Są takie zbrodnie, wobec których nie można, nie należy przejść obojętnie nawet jeżeli wydarzyły się dawno temu i wydawałoby się, że uległy przedawnieniu. Ich okrucieństwo, bezlitosne dążenie do zagłady i triumfalny uśmiech akcentujący każdą ofiarę musi być ścigany, karany i z całą mocą piętnowany, by nikt nigdy nie miał szansy powtórzyć tego makabrycznego scenariusza. Takimi zbrodniami jest zbrodnia przeciwko ludzkości, ludobójstwo.

W bliskości siedemdziesiątej rocznicy wyzwolenia obozów koncentracyjnych i zagłady oraz zakończenia II wojny światowej, książka Ronalda H. Balsona "Kiedyś byliśmy braćmi" jest lekturą, którą należy przeczytać.

Zaczątkiem fabuły jest oskarżenie prominentnego przedstawiciela chicagowskiej socjety, filantropa Elliota Rosenzweiga o zbrodnie nazistowskie, przez polskiego emigranta, Żyda, ocalałego z Holokaustu Bena Solomona. 83- latek próbuje na własną rękę wymierzyć sprawiedliwość i zwrócić oczy świata na nazistów, bezlitosnych morderców ukrywających się pod płaszczykiem fikcyjnej tożsamości, często skradzionej własnym ofiarom. Kolejne strony powieści, dostarczają dowodów na niewinność oskarżonego. Ale czy na pewno? Czy to jedynie sprytna mistyfikacja czy miraż pogrążonego w cierpieniu i nie ukojonego w sprawiedliwości starego człowieka?

Podróże kształcą, czego dowodem jest amerykański adwokat, Ronald H. Balson. Wyjazdy do Polski pozwoliły mu zaobserwować piętno bólu pozostałe po ostatniej wojnie i reżimu komunistycznemu, pozwoliły mu zaobserwować blizny, które z wierzchu zagojone, dają o sobie znać w najmniej oczekiwanych momentach. Wreszcie pozwoliły mu poznać ludzi, w których dojrzał smutną prawdę, trudną historię, którą chciał opowiedzieć całemu światu.

Można zauważyć ogrom pracy debiutanta, który nie chciał bazować na kontrowersyjnym temacie, a stworzyć opowieść opartą na rzetelnym, wiarygodnym tle historycznym. Nie jest stronniczy, nie ukazuje zdarzeń w czarno- białych barwach, nie rozgranicza bohaterów na złych i dobrych. Pokazuje za to złożoność losów Żydów, ich zmaganie się z przerażeniem, bólem, cierpieniem, próbą uwolnienia się więzów zarzucanych przez nazistów, ale również ich przywiązania do swoich domostw, społeczności i nieumiejętności porzucenia tego na co pracowali całe życie oraz ogromnej solidarności w czasach bestialstwa i odhumanizowania obyczajów.

Znamienny jest także tytuł powieści "Kiedyś byliśmy braćmi". Odzwierciedla stosunek dwóch obcych sobie chłopców, których połączył los, a rozdzieliła krew płynąca w ich żyłach. Dzieci nie interesuje pochodzenie, rasa, wiara, status społeczny dopóki dorośli nie zaczną wskazywać tych czynników, jako powód do stygmatyzacji. Dopiero wtedy zaczynają rodzić się pytania.
Drugim powodem do zauważenia różnic, jest wojna i jej brutalność, która jest w stanie przerwać nawet najtrwalsze więzy.Kiedy na szali postawimy dbałość o własne życie niełatwo zachować się honorowo i być gotowym na najwyższe poświęcenie.  To lęk uruchamia efekt domina, który rozpoczyna się zdradą, a kończy tragedią.

"Kiedyś byliśmy braćmi" to połączenie retrospekcji z życia Bena Solomona w Polsce, czas okupacji i Holokaustu z przygotowaniami do procesu i szukaniem dowodów mających jednoznacznie wskazać winę nazistowskiego zbrodniarza. Nie łatwo je zdobyć bo czas zatarł pamięć, komunizm i zimna wojna przyczyniła się do zniszczenia dokumentów.

Na równi z historią Bena toczy się inna opowieść, o Catherine Lockhart, która jest jego adwokatem. Kobieta toczy bój z własnymi demonami, które po części są przeszkodą w wykonywanej pracy, a po części motywacją do stania się lepszym człowiekiem.

Ronald H. Balson zbudował powieść o wielu wątkach, które płynnie i spójnie zazębiają się o siebie i które razem tworzą ważny głos w obronie praw człowieka o godność i o sprawiedliwość.

Książkę polecam nie tylko miłośnikom historii, ale tym dla których ważne jest, by okrucieństwo II wojny światowej i bestialstwo, które zapoczątkowało Holokaust nigdy, przenigdy się nie powtórzyło.


"Wystarczy znaleźć powód, żeby pogardzać jakąś kulturą, zacząć oczerniać ludzi tylko dlatego, że są inni, i okaże się, że prześladowania etniczne dzieli ledwie krok od etnicznego ludobójstwa."






"Kiedyś byliśmy braćmi" Ronald H. Balson, tł. Jan Kraśko, Świat Książki, Warszawa 2014






Recenzja napisana dla serwisu Zaczytajsie.pl. Gosi oraz wydawnictwu Świat Książki bardzo dziękuję za udostępnienie egzemplarza recenzyjnego. 



Czytaj dalej...

Administrator strony Aleksandrowe myśli korzysta z systemu komentarzy Disqus. Adresy IP i adresy e-mailowe są przechowywane przez administratora Disqus'a. Zakładając stronę na platformie Disqus wyrażasz zgodę na przetwarzanie danych osobowych.
Aleksandrowe myśli © 2015. Wszelkie prawa zastrzeżone. Szablon stworzony z przez Blokotka